Mój pobyt w Londynie mijał nawet nie wiem kiedy. Dopiero był
czwartek, dopiero wsiadałam do samolotu i przeżywałam swój pierwszy lot, a tu już
obudziła nas słoneczna niedziela. I choć ten wpis zatytułowałam „Lazy Sunday afternoon…”
to wcale tak leniwie się nie zapowiadała. A wszystko za sprawą Arka – autora bloga
eatafterreading i szefa
kuchni w londyńskiej Portobello Gold
(do której mimo najszczerszych chęci nie dotarłam – ale obiecuję Arku, że
nadrobię :)).
Umówiliśmy się w samo południe na stacji Holborn. Oczywiście
się spóźniłam, bo nie przewidziałam, że w takim mieście mogą być korki… hahaha.
W dodatku mój telefon zastrajkował i nie mogłam się nigdzie dodzwonić, więc w
duchu się modliłam, żeby Arek okazał się wyrozumiałym człowiekiem. I na
szczęście tak było. Zaczęliśmy od kawy,
bo to nasza druga krew jak się okazało i poprosiłam Arka, który niestety nie
dysponował zbyt dużą ilością czasu, żeby w skrócie pokazał mi chociaż najbliższą
okolicę – czyli Soho, Covent Garden i co tam jeszcze się uda.
Przed wyjazdem zrobiłam sobie krótką listę miejsc, które
chciałam zobaczyć w Londynie – na pierwszym miejscu był oczywiście Dominion
Theatre z postacią Freddie’go Mercury no i oczywiście od tego miejsca
zaczęliśmy wycieczkę.
Potem Arek zaprowadził mnie na Denmark Street. Tam miałam
wrażenie że znalazłam się w gitarowo – muzycznym raju. Cudowne miejsce,
pełne klimatu i przyciągających wzrok
muzycznych witryn sklepowych. Dla prawdziwych pasjonatów, miejsce naprawdę
nieziemskie.
W drodze do China Town szybki rzut oka na Piccadilly Circus
i słynnego Erosa, którego ja przechrzciłam na amorka, ale stwierdziłam, że i tak mam w planach odwiedzenie tego
miejsca, więc nie będziemy się tu zatrzymywać. Jednak czerwonym budkom telefonicznym nie mogłam się oprzeć :).
China Town. Na mojej liście zajęło drugie miejsce. Warto tu
jednak spędzić więcej niż chwilę, by nasycić wzrok, węch, słuch i przede
wszystkim smak całym dobrodziejstwem azjatyckiej kultury.
Mnie się udało złapać kilka ciekawych obrazków m.in. przygotowywanie ciasta na pierożki,
dostawę świeżego oleju do głębokiego smażenia,
owoce nie tylko morza
i wreszcie mogłam powąchać słynnego duriana. Mówię Wam, nawet przez skórkę ostro jedzie. Nie chcę sobie wyobrażać jak śmierdzi, gdy jest otwarty. A podobno jest pyszny…
Fragment Piccadilly Circus |
Mnie się udało złapać kilka ciekawych obrazków m.in. przygotowywanie ciasta na pierożki,
dostawę świeżego oleju do głębokiego smażenia,
owoce nie tylko morza
i wreszcie mogłam powąchać słynnego duriana. Mówię Wam, nawet przez skórkę ostro jedzie. Nie chcę sobie wyobrażać jak śmierdzi, gdy jest otwarty. A podobno jest pyszny…
Z China Town ruszyliśmy do Covent Garden po drodze mijając kino
Odeon przy Leicester Square, gdzie ma miejsce większość premier kinowych. Wygląda
imponująco. Mieści w końcu 1683 widzów.
Dotarliśmy do Covent Garden, gdzie przywitał nas tłum ludzi.
Jedni stali w kilometrowych kolejkach po najlepszą (podobno) kawę, inni
siedzieli na schodach oglądając występy teatru ulicznego, jeszcze inni tłoczyli
się przed wejściem do Covent Garden Market.
Tam też skierowaliśmy swoje kroki. Przez przypadek udało mi się sfotografować srebrnego mima, który po chwili zauważył, że robię zdjęcia, ale … nie upomniał się o kasę.
Tam też skierowaliśmy swoje kroki. Przez przypadek udało mi się sfotografować srebrnego mima, który po chwili zauważył, że robię zdjęcia, ale … nie upomniał się o kasę.
W Covent Garden Market poczułam się jak w kulinarnym
blogerskim raju. Ci co prowadzą bloga kulinarnego wiedzą o czym mówię. Kawiarnie,
restauracje, puby, sklepy, sklepiki, cudowne wystawy pełne kulinarnych dzieł
sztuki a w tym wszystkim cukiernia Lorraine Pascale „The Cupcake Bakehouse”.
Tam dopiero były tłumy. Myślę, że to miejsce muszę zobaczyć raz jeszcze i
spróbować choć jedną malutką babeczkę.
Na koniec naszego spotkania poszliśmy napić się zimnego
piwa. Miałam okazję posmakować prawdziwego angielskiego Ale. Hm… no cóż, powiem
tylko tyle, że szału nie ma. Miałam
wrażenie że oprócz bąbelków pozbawione jest ustawowej mocy, ale zimne doskonale
ugasiło pragnienie.
Poprosiliśmy barmankę
(tzn. Arek poprosił, bo mnie to by zajęło wieczność), żeby nam zrobiła
wspólne zdjęcie. Zapomniałam jednak, że nie wszyscy potrafią moim aparatem robić
zdjęcia, więc wyszło jak wyszło, ale pamiątka jest.
Fajnie się rozmawia z kimś, kogo tak naprawdę znało się
tylko z sieci. Można ten wirtualny wizerunek w końcu przekuć na żywą osobę, a
tego nie zastąpi nawet najbardziej nowoczesny czat czy forum. A zwłaszcza jeśli
się spotkają dwie gaduły.
Arku, bardzo Ci dziękuję raz jeszcze za spotkanie i za to,
że znalazłeś dla mnie chwilę w tym swoim napiętym grafiku. Dobry z Ciebie
przewodnik, dużo się dowiedziałam i wiele zobaczyłam z Twoją pomocą. I obiecuję, że następnym razem zajrzę do Portobello
na specjalność szefa kuchni.
O, prawie zapomniałam! Zanim na dobre sie pożegnaliśmy zahaczyliśmy jeszcze o Neal,s Yard - uliczkę, o której dowiedziałam się z jakiegoś anglojęzycznego bloga. Wpisałam ją na listę moich miejsc, ale oczywiście trafiliśmy akurat na wywóz śmieci, więc... Jednak mimo tego uliczka jest tak urocza, że naprawdę warto tam zajrzeć, na chwilę usiąść i nacieszyć oczy bajkowym klimatem.
O, prawie zapomniałam! Zanim na dobre sie pożegnaliśmy zahaczyliśmy jeszcze o Neal,s Yard - uliczkę, o której dowiedziałam się z jakiegoś anglojęzycznego bloga. Wpisałam ją na listę moich miejsc, ale oczywiście trafiliśmy akurat na wywóz śmieci, więc... Jednak mimo tego uliczka jest tak urocza, że naprawdę warto tam zajrzeć, na chwilę usiąść i nacieszyć oczy bajkowym klimatem.
Umówiłam się z moją „bandą”, która w tym czasie buszowała po
sklepach na Oxford Street, że spotkamy się pod amorkiem na Piccadilly Circus.
Kiedy tak do nich szłam odkryłam, że oprócz fotografowania czerwonych piętrusów mam jakiś sentyment do londyńskich taksówek.
Z Piccadilly Circus poszliśmy spędzić resztę niedzielnego popołudnia na „herbatce” u Królowej. U królowej tzn. w parku Św. Jakuba (St. James’s Park). Kiedy przekroczyliśmy bramę i weszliśmy do parku oczom mym ukazało się … morze ludzkich ciał zalegających na królewskich trawnikach. Ludzie siedzieli, leżeli, grali we frisby, jedli lunch, lody, dzieciaki biegały, królewskie kaczki kwakały, słońce grzało a w górze nieprzerwanie latały helikoptery.
Znaleźliśmy kawałek trawnika i sącząc zimne piwo (ale już nie angielskie) spędziliśmy prawdziwie lazy sunday afternoon…
Z Piccadilly Circus poszliśmy spędzić resztę niedzielnego popołudnia na „herbatce” u Królowej. U królowej tzn. w parku Św. Jakuba (St. James’s Park). Kiedy przekroczyliśmy bramę i weszliśmy do parku oczom mym ukazało się … morze ludzkich ciał zalegających na królewskich trawnikach. Ludzie siedzieli, leżeli, grali we frisby, jedli lunch, lody, dzieciaki biegały, królewskie kaczki kwakały, słońce grzało a w górze nieprzerwanie latały helikoptery.
Znaleźliśmy kawałek trawnika i sącząc zimne piwo (ale już nie angielskie) spędziliśmy prawdziwie lazy sunday afternoon…
Za bramą ... The Mall wprost do Pałacu Buckingham |
Kiedy szliśmy na przystanek autobusowy, odwróciłam się i zobaczyłam… wstęp do następnego dnia.
Tak, jutro czeka mnie wielkie zwiedzanie – czyli samotna wycieczka po centrum. Ale o tym już w następnej relacji - co każdy turysta zobaczyć powinien i dlaczego indywidualne wyprawy są lepsze niż zorganizowane wycieczki.
Super relacja i cudne spotkanie :-)
OdpowiedzUsuń:) dziękuję :) Ja uwielbiam poznawać ludzi i nowe miejsca! :)
UsuńNo cóż...
OdpowiedzUsuńTwoja relacja jest tak wciągająca, że oczami wyobraźni widzi się te miejsca... a fotki... :) dopełniają ten obraz.
dziękuję :) miło mi :)
UsuńZgadzam się w 100% wciągająca . super Asia , pozdrawiam:)
Usuń,
Fotki są boskie... Marzę o tym, by tam kiedyś pojechać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sol
Dziękuję - już wkrótce kolejna relacja. Warto, naprawdę warto zobaczyć Londyn :)
Usuń